» Recenzje » Wszystkie » Miami

Miami


wersja do druku

Zmiesza was z błotem


Najnowszy nationbook do Neuroshimy - Miami - jest już ósmym dodatkiem do tej wciąż cieszącej się dużą popularnością gry. W ciągu ponad dwóch lat istnienia tego systemu na rynku, styl i zawartość merytoryczna kolejnych suplementów wyraźnie zmieniała się, na szczęście w dobrym kierunku. Dzięki zdobytym przez autorów doświadczeniu w Miami trudno znaleźć jakiś większy błąd popełniony przez autorów.

Pierwszym nationbookiem wydanym przez Wydawnictwo Portal był Detroit, który ukazał się mniej więcej rok temu, szokując fanów systemu swoją objętością. Obecnie omawiany, drugi dodatek z tej serii, tego wyczynu nie powtórzy, gdyż jest sporo cieńszy, rewanżuje się jednak swą zawartością.

Według mnie okładki kolejnych książek z logiem Neuroshimy można określić mianem rewelacyjnych lub beznadziajnych. Tym razem ta grafika idealnie oddaje zawartość, utrzymując przy tym delikatnie postapokaliptyczny nastrój. Już po pierwszym spojrzeniu widać, co czeka nas na przyszłych sesjach - zieleń Florydy, twardzi przeciwnicy i błoto, dużo błota. Dobra, ostatniego nie widać, to taka złośliwa niespodzianka autorów.

Układ graficzny również nie odbiega od typowego dla linii wydawniczej Neuroshimy. Mniej jest grafik zajmujących pół czy całą stronę, za to przy prawie każdej nowej lokacji czy bohaterze znajduje się mały obrazek. Dzięki temu strony wyglądają bardziej estetycznie, a wyobraźnia zyskuje punkt odniesienia do czytanego tekstu.

Jak rysuje się samo miasto? Generalnie niewesoło, a im bardziej zagłębiamy się w plątaninę rozmokniętych ścieżek tym trudniej znaleźć tam cokolwiek pozytywnego. Wita nas dzika Neodżungla, stopniowo i nieubłaganie wchłaniająca pozostałości miasta. Z otchłani zieleni wkraczamy w gąszcz gliniano-drewnianych lepianek symulujących domy dla biedoty. Nikt nie stawia niczego lepszego, bo kolejne tornado i tak zrówna wszystko z ziemią. Ta, jak się okazuje, najbardziej przychylna dla przybyszów część miasta nazywana jest Błotem. Dlaczego, zrozumie nawet mutant, o którego w okolicy nietrudno. Centrum wypełnione walącymi się drapaczami chmur podzielono na strefy wpływów bossów. Każdy wieżowiec to mieszkanie setek ludzi, a także wskaźnik prestiżu lokalnego szefa. Każdy, kto posiada choć minimum wpływów w Miami za wszelką cenę chce dostać się na choćby najniższe piętro tych budynków. Mieszkańcy betonowych szkieletów i glinianych lepianek to jakby dwa światy, połączone tylko władzą pierwszych nad drugimi. Dodatkowo choroby tropikalne, o które w tym rejonie nietrudno, ponoć roznoszą się tylko tuż przy ziemi, macie więc dodatkowe wyjaśnienie, dlaczego władcy dzielnic siedzą prawie na dachu.

Podział społeczno-organizacyjny jest również bogaty. Wokół miasta jak grzyby po deszczu powstały plantacje, które potrzebowały pracowników. Odrodziło się więc niewolnictwo, uznawane w mieście za naturalny stan rzeczy. Biedota zazwyczaj też tam pracuje, zachowując pozory wolności. Bossowie żyją z wyzysku, oficjalnie przekrzykują się za pośrednictwem swoich przedstawicieli na zebraniach Rady, a mniej oficjalnie podkopując siebie nawzajem. Do tego dorzućmy piratów z Karaibów, konflikty rasowe, przemytników, Miami Vice (teoretycznie spełnia rolę policji, a faktycznie kontroluje miasto), organizacje abolicjonistyczne (partyzantka), przemytników i organizacje handlowe, a otrzymamy próbkę cyrku, z przyzwyczajenia zwanego miastem. Na deser sytuacja zaczyna wrzeć, jedne grupy chcą obalić drugie, kolejne zdominować resztę, a obecnie rządzące wyciągnąć łapy po plantacje sąsiada. Każdy czeka na iskrę, która nader często pada przy pomocy graczy.

Słowo o tym, co w Detroit strasznie mi przeszkadzało, a w Miami pasuje. Mam na myśli nastrój, w jakim czytający zostaje wprowadzany w realia miasta. Tym razem zamiast pseudo człowieka ulicy, któremu styl mówienia kulał do tego stopnia, że przeszkadzał w czytaniu, trafiamy na niedoszłego turystę z głębi kontynentu, który przywędrował tu w poszukiwaniu złocistych plaż i drinków. Styl tekstów jest potoczny, jednak bez zbędnych ozdobników czy akapitów wstawionych tylko dla klimatu. Poza tym mamy też ramki, w których młody, acz nazbyt rozgadany tubylec dorzuca nam sporo nieoficjalnych informacji o właśnie odwiedzanych lokacjach czy postaciach. Miłe, pomocne i w dobrze komponujące się z całością. Końcówka nationbooka to tzw. mięcho: sekrety i pamiątki Miami, bestiariusz itp. Wszystkie umieszczone tam dodatki trzymają poziom, jedne są niesamowite, inne bardziej przyziemne. Cieszy też kolorowa mapka na wewnętrznej stronie okładki.

Korekta tym razem się spisała - przekradło się zaledwie jedno zdanie, z którego nic nie mogłem zrozumieć. Na rzucające się w oczy literówki też nie można narzekać, bo ich nie ma. Oczywiście, gdyby szukać dokładnie, to pewnie coś by się znalazło, ale komu to do szczęścia potrzebne? Ostatnia sprawa - soczyste i ponoć nieodłączne wyrazy budujące klimat świata postapokaliptycznego. Są, jest ich nawet całkiem sporo. Zazwyczaj pasują do kontekstu wypowiedzi, choć część jest dodana jakby na siłę, dla podkreślenia twardości czasów i okolicy. Kwestia tego, czy powinny się w dodatkach znajdować, poruszana była wielokrotnie, więc od oceny ich występowania się powstrzymam.

Kupując Miami zyskacie 196 stron solidnego dodatku, gdzie prawie każdy szczegół trzyma się konwencji zarastającej dżunglą metropolii. Uniknięto błędu Detroit, w którym znaleźć można było praktycznie wszystko. Macie szansę dostać wyważone i inspirując miasto, w którym aż żal nie zamieszkać. Pamiętajcie tylko, że przy byle wygłupie możecie się potknąć o korzeń jakiegoś bananowca, wpaść w kałużę błota, rozwalić sobie głowę o leżący kawałek gruzu z byłego wieżowca i zostać dobitym przez niedołężnego, sędziwego meksykańskiego starca. Witamy w Miami.


Tytuł: Miami
Autor: Marcin Mortka, Marcin Blacha
Pomoc: Mikołaj 'MIKK' Winiewski
Ilustracje: Sebastian Mazur, Tomasz Jędruszek, Radosław Gruszewicz, Tomasz Oracz, Michał Oracz
Wydawca: Wydawnictwo Portal
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 196
ISBN: 82-921612-2-X
Cena: 38 zł
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 5 / 6

Komentarze


Ion
    Dla mnie rządzi zdanie:
Ocena:
0
"poprzysiągłem sobie że, jeżeli Will Smith przeżył wojnę, to go zabije" A, a, a, uh Maiami, a, a, uh... :P
10-04-2005 11:58
~kamila Rypińska

Użytkownik niezarejestrowany
    gry moj
Ocena:
0
prosze gry ja chesz inny tak
25-05-2005 22:10

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.