» Blog » Uczeń Czarnoksiężnika a problem Chorwatów!
12-08-2010 16:07

Uczeń Czarnoksiężnika a problem Chorwatów!

W działach: Magyja Filmu | Odsłony: 21

Uczeń Czarnoksiężnika a problem Chorwatów!

Pewnego skwarnego popołudnia, w pewnej małej i ciasnej mieścinie znajdującej się w sąsiedztwie większej ciasnej mieściny (czyt. Kraków) zaszedłem do obiektu dumnie i fałszywie zwanego kinem. Jako że sala główna w ów przybytku jest w trakcie remontu, to wszelakich klientów kieruje się do małych, „studyjnych” saloników z prześcieradłem zdartym z czyjegoś wyrka w roli ekranu. Było fajnie. Nie z powodu klimatycznej, echem, sali, lecz z powodu całkiem znośnego filmu, który w ów lokalu obejrzałem. Uczeń Czarnoksiężnika – nowe dzieło Disneya dla starszej młodzieży (czyt. Najgłupszej formie odbiorców według wytwórni i wydawców).

 

I wszystko jest zgodne z powyższym twierdzeniem – film jest głupi. Fabułka jest denna, miałka i budząca jedynie lekki dreszczyk politowania. Już od samego początku człowiekowi chce się płakać, kiedy podziwia w akcji najpotężniejszego maga w historii, Merlina, załatwionego w tak debilny sposób że aż boli. I to jego zaskoczenie – „D’oh, zdradziłeś mnie? LOL!”. No, i jeżeli ktoś liczy na rozkwit fabuły, to niech przestanie. Zły mag chce przywrócić do świata żywych jeszcze gorszą magiczkę by ta zniszczyła świat (jakby tego było mało, ma tego dokonać zaklęciem przetłumaczonym na polski jako Pobudka – brzmi groźnie! W oryginale było The Rising… of the dead!). Ale spoko wodza, w końcu jest nasz główny bohater, który z fajtłapy i nerda za pomocą stukniętego maga Balthazara (ten dobry) ma uratować świat. Ta-dam, zamykamy teatrzyk.

 

No, ale kto powiedział, że blockbuster ma mieć aktualnie dobrą fabułkę, by się go dało oglądać? Przecież na Ucznia Czarnoksiężnika nie idzie się dla fabuły, tylko dla smerfnych efektów specjalnych, czadowej magii, pościgów i bum-trach razz-ma-tazz! Pod tym względem zaiste nie jest źle, magia podbudowana pseudonaukowych bełkotem może i brzmi jak matematyka na LSD (behold the hypecube!), ale wizualnie wygląda to całkiem dobrze. Kule ognia, lewitacja, działko plazmowe, kule próżniowe, cudawianki i smoki. Niestety, solidne sceny magicznej naparzanki są przerywane przez scenki „romantyczne”, kiedy nasz główny bohater próbuje wyrwać laseczkę – szczęśliwie, da się je oglądać dzięki dobrym dialogom i świetnej grze aktorskiej Jaya. Nie zagłębiając się w kolejną warstwę filmu, wizualnie jest po prostu w porządku – w dobie Avatara nie są to fajerwerki najwyższej klasy, ale jest przyjemnie. Bez zarzutu.

 

I tutaj przechodzimy do gry aktorskiej… a jako że miałem i tak rozpisać się na ten temat, to równie dobrze mogę to zrobić tutaj. W końcu to blog, nie ma obowiązku trzymania się jakichkolwiek ram, prawda?

 

Stał się cud, a światło zajaśniało na niebiosach! Nicolas Cage zaczął grać. Tendencję zwyżkową zauważyłem już w Kick-Ass’ie, gdzie naprawdę ślicznie zobrazował opętanego żądzą zemsty eks-policjanta, który wychowuje swoją słodką córeczkę na maszynkę do mordu. Że użyję anachronizmu – Big Daddy był Cool. A teraz jestem na świeżo po seansie Ucznia Czarnoksiężnika, i znowu szok przeżyłem. Nicki Klatka znowu gra! Odkąd porzucił role smutnych poczterdziestaków w garniturach, rozkwitł, zdecydowanie – wystarczy wspomnieć chociażby jego występy w Zapowiedzi (The Knowing) czy w osławionym Ghost Riderze. Wszyscy wiedzą, że kawałek nieoheblowanego drewna zagrałby te role lepiej. Ale kryzys najwyraźniej pan Cage ma już za sobą, po ostatnio gra, i to zaprawdę dobrze! Być może uda mu się zmyć z ust powiedzenie: „Nicolas Cage – dobry aktor, którego nikt nie pamięta by dobrze grał”. Jako Balthazar (koniecznie TH w środku) w Uczniu Czarnoksiężnika spełnia się naprawdę smakowicie – trochę szalony, trochę mentorski, lekko opętany ale nie na tyle, by popaść w groteskę. Pod jego grą postać Dobrego Mistrza Magii wypada naprawdę solidnie – dynamiczna, sympatyczna, żywa. Nie da się go nie lubić, chociaż lubi wysadzać rzeczy w powietrze.

 

Ale peany należą się nie tylko weteranowi Holywood’u, ale również wschodzącej gwieździe srebrnego ekranu. Zawsze z chęcią podziwiam wygibasy nowego pokolenia kinowych bożyszczów (może z wyjątkiej Shia LaBoefua – not quite a hunk, not quite a nerd), próbując przedwcześnie wywróżyć co z nich będzie w przyszłości. Uczeń Czarnoksiężnika – film średni i fabularnie miałki – da się oglądać z radością właśnie przez dobrze nakreślone postacie. A to Cage jako Balthazar, a to Molina jako Horvath (o tym za chwile) aż wreszcie Jay Baruchel w głównej roli fajtłapowatego, pozbawionego pewności siebie studenta fizyki molekularnej – Dave’a. Dobra, przyznaję, nazywanie Jaya „młodzieniakiem” Holywood to lekka przesada, te 28 lat na karku ma i gra od 1995 roku, ale prawdę mówiąc dopiero od dwóch lat gra w filmach, które aktualnie są oglądane (Tropic Thunder anyone?). A że do roli fajtłapy nadaje się idealnie (znowu Tropic Thunder wspomagany dubbingiem do Jak Wytresować Smoka) nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Ten pogięty, wymęczony głos, kościste ramiona, wygięty kręgosłup i udręczona mina kujona. Jay Baruchel – oficjalny nieudacznik Holywood.

 

Grzmimy dalej, acz w nieco cichszą surmę. Alfred Molina a kwestia psucia reputacji narodu Chorwackiego. Wcielając się w rolę złego, nomen omen, Horvatha, psuje szyki Balthazara, miota zaklęciami, rujnuje karierę wschodzącej gwiazdy iluzji, wpływa negatywnie na żywot Dave’a i chciałby wskrzesić Morganę. Wszystko to okraszone wspaniałą grą aktorską wyrażającą się wyśmienitą mimiką, westchnięciami zniecierpliwienia i przewracaniem oczyma. Molina też uzyska ode mnie tytuł – najlepszy aktor pomocniczy (vel asekuracyjny) który super się bawi rolami pobocznymi (jako chociażby Szejk Amar w Księciu Persji, jak dla mnie najlepszej postaci w tym filmie). Rada – strzeżcie się Chorwatów!

 

Słowem zakończenia, Uczeń Czarnoksiężnika to film przeciętny. A raczej byłby takim, gdyby nie naprawdę solidne dialogi, jęki i wzdechy bohaterów oraz ich łączna suma wszystkich grzechów (czyt. gry aktorskiej). Jeżeli szukacie rozrywki, zapraszam do kina. Jeżeli szukacie inteligentnej rozrywki, lepiej się zastanówcie. Jeżeli szukacie głębokiego kina polecam „Studnię”,

 

Amen!

Komentarze


Malaggar
   
Ocena:
0
A raczej byłby takim, gdyby nie naprawdę solidne dialogi, jęki i wzdechy bohaterów Przyznaj się, że chodzi o jęki i wzdechy Moniki B. ;)
12-08-2010 16:34
Yrkoslaw
   
Ocena:
0
Bogowie uchrońcie xD Wiadomym jest, że to Jay podnieca najbardziej widownię na wszystkich kontynentach.
12-08-2010 20:02
Umbra
   
Ocena:
0
Cage'a szkoda, w latach '90 był naprawdę dobrym aktorem grającym w ambitnych filmach, później nastała era Con Airów i tym podobnych, choć dalej go lubiłem, i lubię to niestety takie perełki jak Dzikość Serca już nie wróciły w dorobku zabijającego się aktora. No ale ta notka napawa optymizmem, choć sam, nie ma bata, nie uwierzę póki nie zobaczę co najmniej dwóch filmów z dobrym Cage'em.
09-11-2010 10:30

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.