» Recenzje » Lobo: Portret bękarta

Lobo: Portret bękarta


wersja do druku

Sympathy for the Devil

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło, Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler, Mały Dan

Lobo: Portret bękarta
Superman przenika ściany rentgenowskim wzrokiem, Batman konstruuje różne cuda techniki, a Green Arrow wystrzeliwuje dwadzieścia sześć strzał na minutę. Istnieje jednak tylko jeden bohater, który potrafi wyrwać przeciwnikowi kolano przez nos albo wydłubać mózg przez dziurkę od ucha. W albumie Lobo. Portret bękarta przeczytamy trzy jego najbardziej klasyczne przygody.

Lobo, kosmiczny łowca nagród i morderca do wynajęcia, zadebiutował w 1983 roku jako postać drugoplanowa w serii Omega Man. Czytelnikom przypadł jednak na tyle do gustu, że szybko powrócił w kolejnych komiksach, a w latach 90. doczekał się samodzielnej serii z własną chorą osobą w roli głównej. Dość szybko trafił także do Polski, gdzie świętej pamięci wydawnictwo TM-Semic na przełomie wieków opublikowało ponad dwadzieścia albumów, zarówno z głównej serii o Lobo, jak i "gościnnych występów", w których Ważniak naprzykrzał się innym bohaterom z uniwersum DC. Potem były jeszcze ostatki z wydawnictw Fun Media i Mandragora, po czym Lobo wziął sobie długi urlop od wizyt nad Wisłą.

Teraz powrócił, choć oczywiście nie z nowymi przygodami. W wydanym przez oficynę Egmont Portrecie bękarta znajdziemy trzy historie opublikowane u nas wcześniej w postaci komiksowych zeszytów, teraz zaś dostępne w twardookładkowym wydaniu zbiorczym o powiększonym formacie. Za wszystkie zawarte w środku opowieści odpowiada stała trójka twórców, która wprowadziła Lobo na komiksowe salony: Keith Giffen (scenariusz), Alan Grant (dialogi) i Simon Bisley (rysunki).

Na początek otrzymujemy Ostatniego Czarnianina (w wydaniu TM-Semic zwanego Ostatnim Czarnianem), najbardziej leciwy z zebranych w albumie komiksów, wydany w oryginale w 1990 roku. Lobo podejmuje się w nim poprowadzenia eskorty na odległą planetę, nie wiedząc, że ochranianą osobą jest jego była nauczycielka. Ważniak daje z góry słowo, że podopieczna zostanie dostarczona żywa, ale droga dłuży się, starsza pani robi się coraz bardziej irytująca, a Lobo nie słynie z cierpliwości. Nietrudno więc przewidzieć, że eskapada nie może zakończyć się dobrze. Niemniej scenariusz Ostatniego Czarnianina jest stosunkowo łagodny, zwłaszcza biorąc pod uwagę standardy późniejszych opowieści. Są w nim fragmenty, które wciąż potrafią zrobić wrażenie – jak choćby sposób, dzięki któremu Lobo gwarantuje sobie, że jego podopieczna nigdzie się nie oddali – ale większość opowieści to żarty o umiarkowanym poziomie nieprzyzwoitości. To samo dotyczy warstwy graficznej. Koneserowi opowieści o Ważniaku od razu rzuci się w oczy zaskakująca oszczędność w przedstawianiu scen przemocy, bowiem spod charakterystycznej paskudnej kreski Bisleya wychodzą tutaj na razie niemal bezkrwawe walki, w których najbrutalniejsze rzeczy zawsze rozgrywają się poza kadrem, a zamiast fruwających wnętrzności i oderwanych kończyn obserwujemy wielkie napisy "smash!”, "whomp!” i tak dalej.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Znaczny "postęp” w tej kwestii przynosi jednak już następny komiks Lobo powraca, w którym bohater umiera i zaczyna życie pośmiertne. Według wszelkiej logiki powinien trafić do Piekła, ale diabły się go boją i nie chcą go wpuścić do środka. Władze Niebios postanawiają więc dać mu szansę i tymczasowo przyjmują do Raju. Szybko okazuje się, że nie był to najlepszy pomysł, bo Lobo myśli jedynie o zemście na swoim zabójcy i koniecznie chce wrócić na Ziemię. Postanawia więc prześladować mieszkańców zaświatów, dopóki ci nie zgodzą się odesłać go z powrotem. Tutaj mamy już pełen repertuar nieprzyzwoitości – żarty stoją na granicy dobrego smaku, a czasem ją przekraczają, zaś po każdym ciosie zadanym przez Ważniaka przeciwnikom wypadają wnętrzności lub odrywają się newralgiczne fragmenty ciała. Podobne podejście prezentuje ostatni, najkrótszy komiks, Paramilitarne święta specjalne, w którym króliczek wielkanocny, zazdrosny o popularność Świąt Bożego Narodzenia, wynajmuje Lobo do zlikwidowania Świętego Mikołaja, co kończy się wielką masakrą na Biegunie Północnym.

Zbiorcze wydanie trzech komiksów z Lobo w roli głównej jest z pewnością idealnym prezentem dla tych, którzy za młodu zaczytywali się w wydaniach TM-Semic i odczuwają nostalgię do nieokrzesanego zabójcy z kosmosu. Pozostali sięgają natomiast po przygody Ważniaka na własną odpowiedzialność. Nie dlatego, że całość jest brutalna i niesmaczna. Wręcz przeciwnie – wbrew legendzie, jaka otacza serię, dziś nie robi ona już takiego wrażenia, jak przed laty. Przez miniony czas media zmieniły postrzeganie przemocy w popkulturze, wielokrotnie prezentując ją w bardziej realistycznej czy wręcz naturalistycznej formie, dużo mocniejszej od graficznej groteski Bisleya. To samo dotyczy innych kontrowersji. Przez ostatnich kilkanaście lat powstało tyle odważnie wulgarnych filmów, seriali i komiksów, że Lobo tylko by się przy nich zaczerwienił. A gdy zdejmie się z jego przygód te wszystkie – nieco dziś absurdalne – pomysły twórców, zostanie tylko pretekstowa fabuła i humor średnich lotów. To raczej za mało, żeby zrobić wrażenie na tych, którzy dopiero teraz poznają bohatera po raz pierwszy.

Jak już się jednak rzekło, jest w Polsce wielu czytelników, którzy wciąż pamiętają komiksowego enfant terrible lat 90. z czasów jego świetności. Wówczas w większości małoletni, dziś już dorośli, zapewne chętnie wymienią stare sczytane zeszyty na większy i ładniejszy format. Tym bardziej, że dziś nie trzeba już tłumaczyć pani kioskarce, że to dla starszego brata, choć z drugiej strony nie da się już też zdobyć popularności wśród klasowych kolegów, pozwalając im przeglądać przygody Ważniaka na przerwie przed wuefem.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.0
Ocena recenzenta
10
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Lobo: Portret bękarta
Scenariusz: Keith Giffen, Alan Grant
Rysunki: Simon Bisley, Sam Kieth
Seria: Lobo
Wydawca: Egmont
Data wydania: lipiec 2015
Tłumaczenie: Michał Zdrojewski
Liczba stron: 256
Format: 180 x 275 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
ISBN: 9788328110472
Cena: 89,99 zł
Wydawca oryginału: DC Comics



Czytaj również

Ultimate X-Men #4
Nowy scenarzysta, nowe przygody
- recenzja
Abe Sapien: Mroczne i straszliwe #2
Każdy koniec to nowy początek
- recenzja
Ultimate X-Men #3
Kiedy lud mutantów przemówił
- recenzja

Komentarze


Exar
   
Ocena:
0

Tylko 6 punktów ?? LOBO to moja ulubiona seria komiksowa, kiedyś miałem wszystkie numery (choć był podobno Lobo z Supermanem, którego nigdy nie widziałem), oryginalne, łącznie z ostatnim Czarnianinem :). 

03-09-2015 10:18
Kanibal77
   
Ocena:
0

@Exar

Jeśli piszesz o jednym numerze supermana z gościnnym występem lobo, to nie masz czego żałować. Umieszczenie postaci takiej jak Lobo w jednym komiksie z śmiertelnie poważnie potraktowanym supermanem, może prowadzić tylko i wyłącznie do klapy na całej linii.

Zawsze mnie to wkurzało, że dc za wszelką cenę musi pokazać, że postacie fajne i z jajem takie jak Lobo i Hitman są częścią uniwersum. Panowie z dc robią więc bzdurne crossovery z tradycyjnymi, traktowanymi totally seriously superbohaterami, gdzie Lobo i Hitman stają się pastiszem samych siebie. Podobnie zresztą jest z batmanem, który sam w sobie jest zajefajną postacią, ale oczywiście w celach marketingowych został wtłoczony do uniwersum dc, gdzie pomiędzy jakimiś badziewnymi aquamanami i innymi wonder womanami, jest mientkom pipkom. 

04-09-2015 10:42
Adeptus
   
Ocena:
0

Podobnie zresztą jest z batmanem, który sam w sobie jest zajefajną postacią, ale oczywiście w celach marketingowych został wtłoczony do uniwersum dc, gdzie pomiędzy jakimiś badziewnymi aquamanami i innymi wonder womanami, jest mientkom pipkom. 

? Wydaje mi się, że raczej jest pokazane, że pomimo braku mocy i tak jest debeściakiem na tle reszty. Był kiedyś taki komiks, w którym jakiś złoczyńca pokonał iluś tam najpotęzniejszych superbohaterów - dlatego, że wykradł zapiski Batmanowi, a Batman ma doskonały plan na pokonanie każdej osoby na Ziemi.

W tych nowych (po resecie) komiksach, też nie jest "mientki" - mogą sobie z niego podkpiwać (np. jak Green Arrow chce dołączyć do ligi, to Green Lantern mówi "Jakie masz moce? Żadnych? Takiego już mamy"), ale i tak traktują go jako de facto przywódcę.

Aczkolwiek "jestem za, a nawet przeciw" - też wolę Batmana samego, niż w drużynie, ale nie dlatego, że na tle drużyny wypada kiepsko (raczej odwrotnie) tylko dlatego, że takie komiksy nie mają "batmanowego" klimatu. Batman powinien walczyć z psychopatami i gangsterami, nie z kosmitami i demonami (wiem, że i w "czysto batmańskich" opowieściach czasem pojawiają się wątki paranormalne, ale nie walą one po oczach). Jego domem jest Gotham, a nie jakaś stacja kosmiczna.

04-09-2015 11:20
Kanibal77
   
Ocena:
0

No właśnie wkurzają mnie te docinki, jak dla mnie to zrobienie z batmana klasowej ofermy, nawet jeśli tylko w potyczkach słownych jest niedopuszczalne. I też zawsze ceniłem ten minimalizm- B. walczy z psycholami zagrażającymi miastu, a nie z obcymi z innego wymiaru zagrażającymi galaktyce.

Był kiedyś taki komiks, w którym jakiś złoczyńca pokonał iluś tam najpotęzniejszych superbohaterów - dlatego, że wykradł zapiski Batmanowi, a Batman ma doskonały plan na pokonanie każdej osoby na Ziemi.

Hmmm... Komiksu nie czytałem, ale kiedyś oglądałem kreskówkę z justice league z dokładnie takim samym motywem. Tam batman miał plany jak pokonać każdego członka ligi, gdyby ten stał się zły. Problem polegał jedynie na tym, że wszystkie te plany zakładały wciągnięcie członków ligi w pułapkę dając im pod nos jakiś niewinnych cywili do uratowania. Co było głupie, bo jakby już się stali źli, to mieliby w nosie niewinnych cywili. Tak więc jedyne do czego te plany się nadawały to po to, żeby jakiś złoczyńca mógł je wykraść batmanowi, albo na wypadek jakby sam batman stał się zły i chciał wykończyć ligę. 

Czyżby to była ekranizacja komiksu o którym piszesz? Bo jeśli tak, to dość słaby motyw.

04-09-2015 14:47
Adeptus
   
Ocena:
0

No właśnie wkurzają mnie te docinki, jak dla mnie to zrobienie z batmana klasowej ofermy, nawet jeśli tylko w potyczkach słownych jest niedopuszczalne.

Akurat tego też tak nie odbierał, raczej odwrotnie "Goście z supermocami nie mogą znieść, że człowiek bez mocy im dorównuje, albo i przewyższa, więc dla podbudowanie swojego ego z niego kpią, ale on ma to gdzieś, ponieważ JEST BATMANEM. I oni sami też sa w gruncie rzeczy tego świadomi i jak trzeba, to go słuchają".

Czyżby to była ekranizacja komiksu o którym piszesz?

Możliwe, choć chyba luźna.

Co było głupie, bo jakby już się stali źli, to mieliby w nosie niewinnych cywili.

W komiksie to raczej chodziło o to, że Batman miał rozpiski, jakie kto ma słabe punkty i jak najlepiej je wykorzystać. Aczkolwiek, motyw przez Ciebie opisane wcale nie jest tak absurdalny - Batman i Superman mają nieco różne metody i systemy wartości i zdarzają im się w komiksach konflikty, w których żaden z nich nie jest jednoznacznie zły i każdy ze swojego punktu widzenia czyni dobro. Ten motyw pojawia się w "Powrocie Mrocznego rycerza" Franka Millera, produkcjach związanych z serią "Gods among us", w komiksie "Czerwony Syn"... i prawdopodobnie pojawi się w filmie "Dawn of Justice". Z kolei w "All Star Batman & Robin, the Boy Wonder" Batman (z pomocą Robina) spuszcza łomot Zielonej Latarni - i znowu, chłopaki się popstrzykali o metody, ale żaden z nich nie jest zły. Z tego co kojarzę, wszystkie te pozycje są niekanoniczne względem "głównego" uniwersum... ale pokazują, że sytuacja, w której nie-zły Batman staje przeciwko dbającemu o cywili członkowi Ligi jest jak najbardziej "realna".

 

W ogóle, to wiem, że trochę głupio pod notką o jednym "bohaterze" wypisywać peany pod adresem innego. Może warto by przejść na forum?

 

04-09-2015 15:39

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.